Kelechi Iheanacho: W Polsce nie ma rasizmu. To ksenofobia!

– Kiedy trafiłem do Wisły, to już na samym początku, na jednym z przystanków autobusowych obok stadionu Wisły, zostałem zaatakowany przez trzech chłopaków. Musiałem wtedy uciekać. Ale to było na początku. Uważam, że to z czym mamy problem w Polsce, to wcale nie jest rasizm. To ksenofobia. Polacy nie lubią czegoś obcego, innego. Boją się tego – mówi Kelechi Iheanacho, były piłkarz m.in. Wisły Kraków, z którą zdobył trzy tytuły Mistrza Polski.

Każdy nigeryjski chłopiec chce w przyszłości stać się profesjonalnym piłkarzem?
Chyba tak. Ja również chciałem nim zostać i zostałem. Dorastałem w mieście, gdzie piłka nożna była bardzo popularna. Stamtąd wywodził się chociażby Uche Okechukwu, który swego czasu był gwiazdą Fenerbahce. Zaczynałem w Enyimba FC, zespole który jest bardzo popularny w Nigerii. Występowałem w nim z Kalu Uche, z którym później spotkałem się także w Wiśle Kraków.

Ciężko jest się wychować w Nigerii na piłkarza?
Teraz jest zdecydowanie łatwiej, niż wtedy kiedy ja zaczynałem. Wtedy trenowaliśmy na piasku. Pograć na trawie mogliśmy tylko podczas profesjonalnych spotkań. To wszystko można było porównać do ówczesnej III ligi w Polsce. Później Nigeria organizowała turnieje mistrzowskie dla młodzieżowych reprezentacji z całego świata, więc dziś jest już inaczej, ale nadal daleko nam do tego, co jest w Europie.

Ile w tym prawdy, że w Nigerii dużo łatwiej jest zostać profesjonalnym piłkarzem chłopakowi z bogatej rodziny, niż temu pochodzącemu z biednej?
Nigeria to kraj układów. Można wymienić mnóstwo przykładów tego, że mając bogatego sponsora, ten sponsor zrobi z ciebie piłkarza. W nigeryjskim futbolu pojawiają się tacy ludzie, którzy kiedy tylko widzą, że potrafisz dobrze grać w piłkę inwestują w ciebie maksimum tego co mają. Taki ktoś potrafi cię nawet adoptować i zagwarantować ci pieniądze na szkołę, buty, sprzęt sportowy. Ty wyjeżdżasz później do Europy, grasz w reprezentacji, a on nie chce za to nawet złotówki. Bo on kocha sport i robi to wszystko dla sportu, a nie dla pieniędzy. I tak było za moich czasów. Teraz to się trochę zmieniło. Ci sami ludzie zauważyli, że piłka to biznes i można na niej zarobić. Ale Nigeria, to kuźnia piłkarskich talentów. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Nigeryjczycy mają większy talent do piłki, niż Brazylijczycy, ale problemem jest to, że w przeciwieństwie do nich, nasi piłkarze zbyt szybko opuszczają nasz kraj.

Jak to się stało, że udało ci się trafić do Polski?
Nie było w tym żadnego przypadku. W szkole średniej byłem najlepszym zawodnikiem. Byłem znanym piłkarzem w mieście. Moje nazwisko nie było anonimowe. W wieku 17 lat trafiłem już do drugiej drużyny Enyimba FC. W nigeryjskiej ekstraklasie, po rundzie jesiennej miałem dziewięć bramek na swoim koncie i byłem powoływany do reprezentacji Nigerii U-21. Na jeden z turniejów przyjechali ludzie z Wisły Kraków i zaczęli o mnie wypytywać. Podpisałem jednak kontrakt z Julius Berger FC, w którym ostatecznie… nie zagrałem w ani jednym spotkaniu! Od razu zostałem sprzedany do „Białej Gwiazdy”.

Byłeś zadowolony z takiego obrotu spraw?
Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, śmiało mogę powiedzieć, że… nie. Nie byłem gotowy na to, aby opuścić Nigerię. Grałem tam tylko jeden sezon. Potrzebowałem jeszcze z dwóch lat, aby być w pełni gotowym na wyjazd do Europy. Przyjeżdżając do Wisły, byłem gówniarzem, który z miejsca miał się stać siłą napędową tego klubu. W Wiśle nie mieli cierpliwości, aby poczekać i dać mi dorosnąć jako piłkarz. Oni chcieli mieć zawodnika na już i teraz. Gdybym wtedy postąpił inaczej, to jestem przekonany, że moja kariera wyglądałaby zupełnie inaczej.

Więcej masz do zarzucenia sobie, że nie zostałeś w Nigerii dłużej, czy działaczom Wisły, że nie dali ci spokojnie się rozwijać?
I jedno i drugie. Z jednej strony, w moim kraju panowała ówcześnie taka sytuacja, że każdy kto dobrze grał w piłkę, za wszelką cenę chciał wyjechać i rozwijać się poza Nigerią. Bardziej rozchodziło się w tym wypadku o kwestie finansowe, niż sprawy czysto sportowe. Ja musiałem wyjechać z Nigerii…

Do Polski, która pewnie okazała się dla ciebie niemałym szokiem…
Przyjechałem tutaj w kwietniu 1999 roku. Kwiecień nie był więc jeszcze najgorszym miesiącem. Szok zaczął się w listopadzie. To był dramat. Na całe szczęście skończyła się runda jesienna, więc szybko się spakowałem i pojechałem na krótki urlop do Nigerii. Kiedy wróciłem, dopiero wtedy zrozumiałem na co się pisałem. Pojechaliśmy na jakiś obóz. 45 minut biegałem po kolana w śniegu i wiesz co? Płakałem. Najzwyczajniej w świecie podczas treningu łzy leciały mi po policzkach. Nie czułem nóg, nie czułem rąk. Chciałem wracać. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że większość piłkarzy pochodzących z Afryki, którzy trafiali do Polski jako gwiazdy tamtejszych lig, nie radziły sobie przez aklimatyzację. Takiemu piłkarzowi trzeba dać co najmniej rok, aby przystosował się do panujących tu warunków takich jak pogoda, styl życia, czy jedzenie. Dopiero po roku pokaże on pełnię swoich umiejętności. Nigeryjczyk przychodzący do Ekstraklasy z Nigerii, nigdy nie będzie prezentował się na samym początku tak samo, jak Nigeryjczyk przychodzący do Ekstraklasy z innego europejskiego klubu. Przykład chociażby z Wisły Kraków, gdzie błyszczy teraz Emmanuel Sarki, który spędził wiele lat w Europie i w Wiśle nie musiał się aklimatyzować. Ja tę aklimatyzację musiałem przejść. I chyba nie do końca dobrze sobie z nią poradziłem.

Zwłaszcza, że dziś mówi się o tobie, jako o zawodniku „jednego spotkania”.
Chodzi ci o mecz z Realem Saragossą? Nie mam z tym problemu. Mogą mnie tak nazywać, ale uważam, że wynika to z tego względu, że Wisła Kraków była najlepszym klubem w jakim grałem i występy w tym zespole najbardziej kojarzą się z moją osobą, mimo iż w innych klubach również zaliczałem dobre występy.

Tym spotkaniem przeszedłeś jednak do historii polskiej piłki. Dokonaliście wtedy cudu.
To był cud. My praktycznie w pierwszym meczu przegraliśmy awans. Jak to się stało, że w rewanżu przegrywając do przerwy 0:1 wygraliśmy ostatecznie 4:1 i po karnych awansowaliśmy dalej, nie mam pojęcia do dnia dzisiejszego. Po pierwszej połowie, trener Orest Lenczyk popatrzył na ławkę rezerwowych, spojrzał na mnie i mówi – „OK Kelly. I tak już o nic nie gramy. Wstawaj, wchodzisz. Pograsz sobie trochę”. Tego dnia zdarzył się jednak cud. Prawdziwy cud. Za chwilę trafił Frankowski, a później Kazek Moskal. Dopiero po tej bramce zacząłem wierzyć, że możemy zrobić coś niesamowitego. To jest piłka. Gramy u siebie. Przeciwnik jest nieco zszokowany. Wspierają nas nasi kibice. Pomyślałem sobie wtedy – „Może rzeczywiście nam się uda?”. Ten dzień był szczególny. Już nawet nie pamiętam, czy tego dnia zjadłem coś po tym spotkaniu. Tak duże emocje we mnie siedziały. Czuliśmy się po tym meczu jakbyśmy zdobyli mistrzostwo Polski.

Myślałeś, że po tym meczu twoja pozycja w Wiśle będzie silniejsza?
Tak, ale prawdą jest, że po tym spotkaniu naprawdę dużo się zmieniło. Trener Lenczyk zaczął na mnie stawiać. Grałem coraz więcej. Problem polegał jednak na tym, że zamiast na ataku, wystawiał mnie na prawej pomocy, a ja w Nigerii byłem od zawsze napastnikiem. Na tej pozycji grałem całe życie. Dawałem z siebie naprawdę wszystko, ale to nie była pozycja na której czułem się najlepiej. Dodatkowo to wszystko przystopowała kontuzja. Mogę ci powiedzieć dlaczego nie zrobiłem kariery w Polsce. To wcale nie było tak, że ja nie miałem talentu. Talent miałem olbrzymi i potwierdzą to wszyscy, którzy ze mną pracowali. Nie byłem przygotowany od samego początku na przygodę z polską piłką i później to wszystko odbiło się na mojej dalszej karierze. Kiedy poszedłem na wypożyczenie do Wisły Płock myślałem, że w końcu coś się ruszy. Tam grałem naprawdę dobrze. Działacze z Płocka chcieli mnie wykupić z „Białej Gwiazdy”, ale w Krakowie się na to nie zgodzili mówiąc, że jestem młody i będę potrzebny w Wiśle. Wróciłem i co? Ściągnięto Żurawskiego. A ja, aby się rozwijać, musiałem grać. Później trafiła mi się kontuzja. Z czego wynikała? Z tego, że nie grałem. Trafiłem w końcu do beniaminka I ligi – Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie i co? Kto był tam najlepszym piłkarzem? W 17 meczach zdobyłem 7 bramek. To chyba dużo, jak na taki zespół?

W karierze przeszkodził ci też rasizm?
Miałem z tym problemy w Polsce. Nawet grając w Widzewie, w meczu ze Śląskiem Wrocław słyszałem z trybun odgłosy przypominające te, które wydają małpy. Mimo wszystko skupiałem się zawsze na grze na boisku. Kilku moich kolegów z Afryki non stop na to narzeka, ale być może właśnie przez to nie zrobili też kariery, bo zamiast skupiać się na piłce, skupiają się na rasizmie. Cały czas wracają do niego myślami.

To rzeczywiście taki duży problem w naszym kraju?
Teraz już nie. Pod koniec lat 90′ i na początku mojej przygody z piłką w waszym kraju był to problem. Chodzę teraz na mecze i widzę, że jest już normalnie. Kiedy trafiłem do Wisły, to już na samym początku, na jednym z przystanków autobusowych obok stadionu Wisły, zostałem zaatakowany przez trzech chłopaków. Musiałem wtedy uciekać. Ale to było na początku. Uważam, że to z czym mamy problem w Polsce, to wcale nie jest rasizm. To ksenofobia. Polacy nie lubią czegoś obcego, innego. Boją się tego. Rasista nie jest osobą, która od razu cię zaatakuje. Rasista, to osoba, która może być nawet twoim przyjacielem, a zniszczy cię w dłuższym odstępie czasu. W Polsce nie ma rasistów. Tutaj mamy do czynienia z ksenofobią.

W Nigerii pewnie problemów z rasizmem nie mają, ale mają za to z tzw.”cofaniem liczników”. Powiedz mi – jest coś na rzeczy w tych wszystkich spekulacjach na temat tego, że niektórzy z afrykańskich piłkarzy mają więcej lat, niż podają w oficjalnych dokumentach na swój temat?
Szczerze? Ludzie, którzy urodzili się w latach 80′ mają na 100% poprawne daty swoich urodzin. Innej opcji nie ma. Jest taka możliwość, że w kilku krajach afrykańskich, które przed tymi latami odzyskiwały swoją niepodległość, tak jak chociażby Nigeria w 1960 roku, może występować garstka obywateli, która posługuje się dokumentem z fałszywą datą urodzenia. Jest taka możliwość, ale ja ci tego nie potwierdzę. Z czego to wynika? Dzieci, które rodziły się w tamtym okresie, swoje dokumenty odbierały dopiero po jakimś czasie. Rodzice tych dzieci, którzy nie byli edukowani i mieszkali we wioskach, nawet nie zdawali sobie sprawy jakie dokumenty podpisują. Podpisali, dziękuję, to wszystko. Był taki okres. Teraz jest to już jednak niemożliwe. I niemożliwe jest to już od lat 80′. Mi też sugerowano, kiedy grałem w Wiśle, że nie mam tylu lat ile miałem. Ale dziś mam 32 lata na karku i chyba nieźle trzymam się jak na 32-latka? (śmiech)

Nie chciałeś po tych nie za ciekawych perypetiach związanych z ligą polską wrócić do Nigerii?
Mam polskie obywatelstwo. Mieszkam tu już 14 lat. Mam syna, który ma polskie obywatelstwo. Lubię porządek. W Nigerii tego nie ma. Tam nie ma żadnej organizacji. Ludzie nadal kombinują, aby żyło im się jak najlepiej. W Polsce jest zupełnie inaczej. Tutaj nie musisz dawać nikomu żadnych pieniędzy za to, aby załatwić jakąś zwykłą urzędową sprawę. Ja do Nigerii chyba już nie pasuję. Mam tam swój dom, ale nie planuję powrotu. Kiedy mieszkasz w Polsce, to na nią narzekasz. Dopiero kiedy wyjedziesz na jakiś czas, dostrzegasz plusy, których nie dostrzegałeś będąc na miejscu. W Polsce mam wielu przyjaciół. Tutaj czuję się jak u siebie. Nawet mój syn, który gra w juniorach Wisły Kraków siebie widzi jako Polaka. Nigdy nie był w Nigerii. Jestem pewny, że w przyszłości byłby dumny zakładając koszulkę reprezentacji Polski.

Być może on ma dziś inną wizję futbolowej przyszłości niż ta, którą miałeś ty mając 17 lat?
Wtedy szczytem moich marzeń były występy w reprezentacji Nigerii. Nie myślałem nawet o grze w Europie. Reprezentacja była moim marzeniem. Gdybym do 21 roku życia został w Nigerii, to dziś rozmawiałbyś z piłkarzem, który gra w jednym z lepszych europejskich klubów. Jestem o tym przekonany. Dziś byłbym innym piłkarzem.

Ale mimo wszystko zostałeś przy piłce…
Obecnie bardzo dużo pracuję z młodzieżą. To jest to, czym chciałbym zajmować się w przyszłości. Staram się również działać jako agent i proponuję różnych zawodników z Afryki do polskich klubów, ale polskie zespoły nie chcą za bardzo ściągać piłkarzy bezpośrednio z Afryki. A Ekstraklasa stała się bardzo atrakcyjna. Nawet we Włoszech nie ma takich warunków infrastrukturalnych, jakie można zagwarantować piłkarzom w Polsce. Myślę, że za kilka lat polskie kluby będą inwestować w swoje bazy treningowe i może się okazać, że za 10 lat polska Ekstraklasa będzie jedną z najlepszych w Europie.

Fot. Facebook

Rozmawiał: Sebastian Czapliński