Conor Cunningham – historia jak ze snu…

Któż z nas nie marzył o tym, aby znaleźć się na ławce rezerwowych reprezentacji narodowej swojego kraju i z bliska obserwować poczynania swoich rodaków? Conor Cunningham miał to szczęście, a historia, jaką opowiedział w rozmowie, którą udało nam się z nim przeprowadzić, przyprawia o zawrót głowy.

Był 11 listopada 2011 r. Reprezentacja Irlandii miała rozegrać tego dnia barażowe spotkanie z reprezentacją Estonii, w ramach el. ME 2012. Nie wszystkim irlandzkim kibicom udało się nabyć bilet na to spotkanie. Wśród nich był pochodzący z Cork – Conor Cunningham. – Starałem się o bilet na to spotkanie, ale niestety nigdzie nie potrafiłem go dostać. Mimo wszystko postanowiłem, że polecę na ten mecz, wraz z kilkoma swoimi przyjaciółmi. Pomyśleliśmy, że skoro nie udało nam się załatwić biletów na to spotkanie w naszym kraju, to może uda nam się je kupić od kogoś pod stadionem. Lecieliśmy z Cork do Londynu, potem z Londynu do Sztokholmu, a następnie ze Sztokholmu do Rygi. Stamtąd pojechaliśmy autobusem do Tallina. Nie ukrywam, że od początku byłem pełen nadziei, że to właśnie Irlandia okaże się lepszą drużyną w tym dwumeczu i awansuje do turnieju finałowego w Polsce i na Ukrainie – mówi Conor.

Pod stadionem Conorowi biletu kupić się jednak nie udało. – Byłem bardzo zdeterminowany, aby zobaczyć ten mecz na żywo. Kibice z Estonii okazali się jednak szaleńcami! Sprzedawali bilety za kwotę 500 euro! A przecież w normalnej sprzedaży, wycenione one były na 14 euro. Przebitka niesamowita! Nie mogłem tyle zapłacić. Moi przyjaciele i ja cały czas staraliśmy się zdobyć tańsze niż 500 euro bilety. Po wielu nieudanych próbach postanowiliśmy, że postaramy się wejść na stadion przebrani za… członków załogi telewizyjnej. Pomysł nie okazał się jednak zbyt trafiony, bo ochrona szybko zorientowała się, że Conor i jego towarzysze na dziennikarzy po prostu nie wyglądają. – Zaczęliśmy chodzić z ekipą telewizyjną, ale tamtejsza ochrona szybko zorientowała się, że nie jesteśmy żadnymi dziennikarzami, tylko kibicami z Irlandii. Jeden z moich kolegów kłócił się z ochroniarzem wmawiając mu, że jesteśmy sportową telewizją z Irlandii, jednak nie mając akredytacji na to spotkanie i odpowiedniego sprzętu, nie mogliśmy zbyt wiele zdziałać.

Wtedy właśnie zdecydował się na dość ryzykowny, ale jak się później okazało, szalenie skuteczny krok. – Podczas, gdy mój przyjaciel kłócił się z ochroną, zauważyłem otwarte drzwi. Wszedłem do pokoju. Znalazłem tam karton, a w nim… pełno estońskich dresów sportowych! Było dosłownie wszystko! Od spodenek, po skarpetki. Wszystkie oficjalne ubrania reprezentacji Estonii. Jeden z dresów założyłem na własne ubranie i postanowiłem, że… będę udawał osobę ze sztabu szkoleniowego Estończyków. Na początku byłem bardzo nerwowy i ukrywałem się w tym pokoju ładnych parę minut. W pewnym momencie zauważyłem worek pełen piłek. Wziąłem go do ręki i postanowiłem ruszyć korytarzem na płytę główną stadionu – mówi z wypiekami na twarzy.

W ten oto sposób znalazł się w centrum piłkarskich wydarzeń! – Ochrona tylko się przypatrywała. Nikt nawet nie zorientował się, że nie jestem członkiem estońskiej ekipy. Nawet nie wiem kiedy, a znalazłem się przy linii bocznej boiska, siedząc na jednej ławce rezerwowych wraz z członkami reprezentacji Estonii! Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! – mówi i szybko dodaje: – Gdy Irlandczycy strzelili bramkę na 1:0, starałem się nie pokazywać po sobie radości. Było to cholernie trudne, ponieważ jestem człowiekiem, który zawsze całym sercem dopinguje swój kraj. Byłem pewny, że moi przyjaciele nie uwierzą mi, że siedzę obok selekcjonera reprezentacji Estonii, więc wziąłem do ręki telefon komórkowy i zacząłem kręcić… filmik! Musiałem mieć przecież jakiś dowód!

Został zdradzony właśnie przez feralny telefon. – Telefon okazał się dla mnie zgubny. Jeden z urzędników UEFA zauważył, że go mam. Zapytał się mnie jak mam na imię i co tutaj robię. Zorientował się, że nie jestem członkiem estońskiej ekipy. Słyszał w moim głosie, specyficzny irlandzki akcent. W czasie przerwy w spotkaniu podszedł do mnie z kartką, na której widniały nazwiska zawodników i sztabu szkoleniowego. Byłem jedną dodatkową osobą na ławce rezerwowych Estonii, więc kazano mi ją opuścić – mówi, dodając jednak: – Przedstawiciel UEFA okazał się na tyle sympatyczną osobą, że nie wyrzucił mnie ze stadionu. Kazał zająć miejsce na stadionie, tuż za plecami Giovanniego Trapattoniego! Miałem wyśmienity widok na to, co działo się na boisku – śmieje się Conor.

Jeżeli myślicie, że sympatyczny Irlandczyk dał za wygraną, to jesteście w błędzie. – Po spotkaniu chciałem świętować tryumf moich rodaków, więc zbiegłem szybko na płytę główną boiska. Ochrona próbowała mnie początkowo powstrzymać, ale wskazałem na worek z piłkami i powiedziałem, że muszę odnieść je z powrotem. Ochrona mnie przepuściła, a ja w dresie reprezentacji Estonii podchodziłem do piłkarzy reprezentacji Irlandii i gratulowałem im bardzo ważnego zwycięstwa. Zamieniłem kilka zdań z gwiazdami mojego kraju, prosząc ich o koszulkę z tego spotkaniu. Niestety musiałem obejść się tylko smakiem. Do tunelu zszedłem wraz z Robbie Keanem! Niesamowita sprawa! Znowu wyjąłem telefon, aby porobić sobie kilka fotek i kilka filmików i znowu ten telefon mnie zdradził. Podszedł do mnie jeden z ochroniarzy, pytając o przepustkę. Nie miałem, więc zabrał ode mnie worek z piłkami i nakazał opuścić stadion. Poza stadionem spotkałem swoich przyjaciół i wszyscy razem ruszyliśmy „w miasto”, świętować sukces naszej reprezentacji – mówi.

Conor przez kilka tygodni był na ustach wszystkich Irlandczyków. Stał się w swoim kraju prawdziwą gwiazdą. – W moim kraju, przez kilka tygodni, byłem okrzyknięty bohaterem! Czułem się jak gwiazda. Trzy razy wylądowałem w krajowej telewizji, udzielałem wywiadów wielu gazetom, a także opowiadałem o całym zdarzeniu w irlandzkich radiach. Rozmawiałem z dziennikarzami z takich krajów jak: Anglia, Szkocja, Walia, Włochy, Niemcy, Portugalia, Japonia, czy USA – oznajmia.

Nigdy nie miał też z tego powodu dodatkowych nieprzyjemności. – UEFA nigdy nie kontaktowała się ze mną odnośnie całego zajścia. Nigdy nie miałem z tego tytułu żadnych problemów. Również związki piłkarskie Irlandii, czy Estonii nigdy nie wracały do tego zajścia. Na pytanie, czy jeszcze kiedykolwiek będzie próbował dostać się w podobny sposób na stadion, Connor odpowiada z uśmiechem. – Na pewno będę próbował powtórzyć ten mój „wyczyn”. Dwa razy udało mi się nawet dostać do ośrodka Newcastle United na St James’s Park, ale tylko dzień przed meczem, a nie w jego trakcie. Dalej będę próbował! Jeżeli jednak będę w stanie otrzymać na dane spotkanie bilety w atrakcyjnej cenie, to na pewno wybiorę tę opcję. Po pierwsze jest wtedy dużo łatwiej, a po drugie, UEFA ma mnie już na oku – kończy.