– Prosiłem o 2-3 transfery przed rozpoczęciem rozgrywek ligi okręgowej, ale się ich nie doczekałem. Zresztą tam problem był też zupełnie inny. Dopiero po pół roku pracy w Rzepienniku dowiedziałem się, że praktycznie cały zarząd klubu tworzy… rodzina, a członkiem zarządu klubu jest kapitan zespołu. Nie zwiastowało to niczego dobrego w dłuższej perspektywie czasu…- mówi Łukasz Gierałt, były trener KS Rzepiennik Strzyżewski, a obecnie Ciężkowianki Ciężkowice.
Trenerem Ciężkowianki zostałeś w rundzie jesiennej ubiegłego sezonu, kiedy klub z Ciężkowic grał w A-klasie i był właściwie krok od spadku do B-klasy. Nie bałeś się tego wyzwania?
Kompletnie się nie bałem. Głównym czynnikiem, który zadecydował o tym, że pojawiłem się w Ciężkowicach, było powołanie nowego zarządu w tym klubie. Władze objęły osoby, z którymi kilka lat wcześniej grałem w Ciężkowiance w jej barwach na poziomie 4.ligi.
Ostatecznie nie udało wam się utrzymać w A-klasie…
Zabrakło nam jednego zwycięstwa, aby to zrobić, a patrząc przez pryzmat tego, jak nasza sytuacja wyglądała po rundzie jesiennej, kiedy jeszcze nie byłem trenerem Ciężkowianki, to można powiedzieć, że wiosną graliśmy jedną z najlepszych piłek w lidze. Trzeba także zauważyć, że o sile naszej drużyny stanowili chłopcy urodzeni w latach 2004-2005. Mieliśmy więc najmłodszą drużynę w całej stawce. To zaowocuje w przyszłości. Zresztą już widać tego efekty…
Dokładnie. W rozgrywkach B-klasy po rundzie jesiennej zajmujecie drugą lokatę i znajdujecie się na prostej drodze do powrotu na wyższy szczebel rozgrywek.
W rundzie wiosennej ubiegłego sezonu nie stawiano przede mną celu, aby utrzymać klub w A-klasie. Wszyscy wiedzieli, że z ligi spada aż 5 drużyn, więc ciężko było zrealizować to zadanie, po tak słabej jesieni. Teraz jednak celem klubu jest powrót do A-klasy. Nie wyobrażam sobie, abyśmy mieli tego nie osiągnąć. Mamy o wiele mocniejszą kadrę. Dołączyło do nas kilku zawodników, w tym aż czterech z KS Rzepiennik Strzyżewski, gdzie wcześniej byłem trenerem. Jesteśmy mocni, co widać po wynikach.
W Ciężkowiance grałeś 6 lat temu. Czy przez ten czas zaszły w klubie jakieś zmiany?
Jedynie organizacyjne. Jeżeli chodzi o infrastrukturę, to są one bardzo kosmetyczne. Cieszę się przede wszystkim, że bardzo dobrze układa mi się relacja z prezesem klubu. Mamy do siebie pełne zaufanie i wspólnie podejmujemy decyzje, które dla klubu są najlepsze. Właśnie tego zabrakło mi w mojej poprzedniej pracy…
Mówisz o KS Rzepiennik Strzyżewski?
Tak… Mam 42 lata. W piłkę na poziomie seniorskim gram 28 lat. Po raz pierwszy zdarzyło mi się, abym spotkał się z sytuacją, że odchodząc z klubu, ten klub zabronił mi występowania na boisku w nowym zespole, a taka sytuacja zdarzyła się w przypadku Rzepiennika. W rundzie wiosennej ubiegłego sezonu będąc grającym trenerem, nie zagrałem w ani jednym spotkaniu Ciężkowianki, ponieważ nie otrzymałem na to zgody ze strony zespołu z Rzepiennika. Jaki był tego powód? Ujmę to w ten sposób, że zabrakło kultury i inteligencji osobom decyzyjnym w tamtejszym klubie…
Chyba nikt nie spodziewał się, że twoje pożegnanie z klubem z Rzepiennika będzie tak burzliwe. Objąłeś ten klub, kiedy występował w B-klasie. Od razu wywalczyłeś awans do A-klasy, a następnie historyczny dla Rzepiennika awans do ligi okręgowej…
Podjęcie pracy w tym klubie było dla mnie wyzwaniem, a ja lubię wzywania. Dodatkowo, kiedy ten zespół grał w B-klasie, pojawiło się w nim wielu zawodników, których znałem z Ciężkowianki Ciężkowice. To był chyba najważniejszy powód, dla którego zdecydowałem się zostać tam trenerem. Mieliśmy bardzo mocny skład, o czym świadczyły osiągane przez nas wyniki. Niestety z czasem atmosfera w drużynie bardzo się pogorszyła. Oprócz tego zarząd klubu nie do końca słuchał moich rad. Prosiłem o 2-3 transfery przed rozpoczęciem rozgrywek ligi okręgowej, ale się ich nie doczekałem. Zresztą tam problem był też zupełnie inny. Dopiero po pół roku pracy w Rzepienniku dowiedziałem się, że praktycznie cały zarząd klubu tworzy… rodzina, a członkiem zarządu klubu jest kapitan zespołu. Nie zwiastowało to niczego dobrego w dłuższej perspektywie czasu…
Słyszałem, że mówiłeś, iż nigdy nie podejmiesz już pracy w żadnym zespole, jeżeli okaże się, że jego zawodnik ma powiązania rodzinne z zarządem klubu?
Tak, to prawda. Po tym, co przeżyłem w Rzepienniku Strzyżewskim, drugi raz na pewno nie podjąłbym takiej decyzji. Wydaje mi się, że to również ten fakt spowodował, że w Rzepienniku z czasem atmosfera zaczęła „siadać”. Kiedy graliśmy z GKS Gromnik w meczu wyjazdowym, dawno nie widziałem takiej sytuacji, aby na boisku jeden zawodnik wyzywał innych graczy swojego klubu. Zażenowani byli tym nawet kibice znajdujący się na stadionie. To było trudne doświadczenie…
Pomimo tego była to chyba drużyna, która miała najbardziej niewykorzystany potencjał spośród tych, w których pracowałeś?
Myślę, że tak. W Rzepienniku było wszystko. Dobry obiekt, szatnie, zaplecze, sponsorzy, sprzęt do treningu, zawodnicy… Zabrakło z czasem jednak dobrej atmosfery, a także… drużyn juniorskich. To był jeden z tych powodów, dla których Rzepiennik wycofał się z rozgrywek i dziś nie występuje nawet na boiskach B-klasy. Nie było narybku w postaci nowych zawodników, więc trudno było utrzymać na dłuższą metę zespół. Z kadrą, którą posiadał Rzepiennik, mógł on funkcjonować na poziomie ligi okręgowej jeszcze 4-5 lat. Problem pojawiłby się po tym czasie. Co prawda prowadzona jest tam obecnie szkółka piłkarska, w której najstarsi zawodnicy mają po 13 lat, jednak nie jest ona zbyt liczna, więc nie do końca wiadomo, ilu z tych chłopców z czasem grałoby w pierwszym zespole. Pomimo tego, jak to wszystko się potoczyło, to naprawdę byłem zadowolony z pracy w tamtejszym klubie. Wystarczy dodać, że będąc w Rzepienniku miałem nawet propozycję pracy w klubie 4.ligi, a i tak ją odrzuciłem, wiedząc, że z „Czerwono-Czarnymi” jestem w stanie odnosić duże sukcesy.
Rozpad klubu z Rzepiennika okazał się wielkim szczęściem dla Ciężkowianki…
Nie da się ukryć, że tak właśnie było. Dzięki temu przyszło do nas czterech zawodników z Rzepiennika, którzy dziś stanowią o sile naszej drużyny. Ich dobra gra spowodowała, że dziś plasujemy się na drugim miejscu w ligowej tabeli. Trzeba jednak zaznaczyć, że każdy z tych piłkarzy grał już w przeszłości w Ciężkowiance, więc w pewnym sensie wrócili oni na „stare śmieci”.
Mówi się o tobie, że jesteś trenerem, który odnosi ogromne sukcesy, który dba o dobrą atmosferę, ale i takim, który potrafi uderzyć pięścią w stół. To prawda?
Mam trudny charakter, ale ten charakter często pozwala mi odnosić sukcesy w piłce. Nie jest jednak tak, że z miejsca popadam z kimś w konflikty. Jeżeli ktoś uczęszcza na treningi, przykłada się do ćwiczeń, to nie ma ze mną żadnych problemów. Inaczej wygląda sytuacja z ludźmi, którzy uważają, że wszystko im się należy, a kompletnie nie przykładają się do swoich obowiązków. Wydaje mi się jednak, że to uczciwe postawienie sprawy – jeżeli nic od siebie nie dajesz, to dlaczego masz być szanowany w taki sposób, jak ci, którzy dają z siebie maksa? Nie lubię, kiedy poszczególne osoby wprowadzają toksyczną atmosferę w zespole.
Kiedy uświadomiłeś sobie, że chcesz być trenerem?
Kiedy miałem 22 lata i skończyłem kurs trenerski – instruktora piłki nożnej. Zacząłem wówczas pracę trenera juniorów młodszych w Tuchovii. Przez 10 lat prowadziłem drużyny młodzieżowe i to ze sporymi sukcesami, ponieważ awansowaliśmy do Centralnej Ligi Juniora Młodszego, gdzie graliśmy z takimi ekipami, jak: Wisła Kraków, czy Cracovia. Później pojawiła się opcja, aby prowadzić drugą drużynę Tuchovii. Potem przyszła kolej na Ciężkowiankę, z którą wywalczyłem historyczny awans do 4. ligi i Pogórze Pleśna. Trenowanie spodobało mi się na tyle, że planuję związać się z tym na dłużej…
Jesteś grającym trenerem. Łatwiej jest prowadzić zespół z ławki rezerwowych, czy będąc z innymi zawodnikami na boisku?
Hmm… To trudne pytanie. Kiedy siedzisz na ławce rezerwowych, widzisz więcej. Przyglądasz się z boku, więc dostrzegasz każdy błąd, złe ustawienie zawodnika swojej drużyny. Kiedy zaś przebywasz na murawie, a jak w moim przypadku w ataku, skupiasz się na akcjach ofensywnych drużyny, a także na swojej grze. Na pewno jednak komunikacja jest w takim przypadku łatwiejsza, ponieważ z każdym zawodnikiem możesz porozmawiać bezpośrednio w cztery oczy. Trudno więc jednoznacznie stwierdzić, z której pozycji jest łatwiej prowadzić zespół. Na pewno nie da się tego porównać, bo to zupełnie dwa różne doświadczenia.
Zastanawiam się, czy presja, z którą musisz się mierzyć, kiedy jesteś na boisku, nie jest większa niż ta, kiedy przebywasz na ławce rezerwowych. Pamiętam jedno ze spotkań Rzepiennika Strzyżewskiego. Graliście na swoim stadionie z Białą Lubaszowa. Na stadionie było mnóstwo kibiców, którzy w pewnym momencie głośnymi okrzykami wręcz kazali ci opuścić boisko, twierdząc, że twój występ jest daleki od ideału. Kolejny mecz ze Zgłobicami zacząłeś na… ławce rezerwowych. To był swego rodzaju „protest” z twojej strony?
To nie tak… Na mecze Rzepiennika przychodziło naprawdę wielu kibiców. Potrafiło pojawić się 300, a nawet 500 fanów. Siłą rzeczy nie wszystkim będzie odpowiadała twoja gra. Poza tym na takich spotkaniach pojawiają się także rodziny, czy znajomi zawodników, którzy z trybun wręcz domagają się, aby ich kolega, brat, kuzyn, syn, wszedł na boisko. Pomimo tego, że mamy do czynienia z piłką amatorską, to trzeba pamiętać o tym, że grać powinni zawodnicy, którzy są w formie, a także tacy, którzy pojawiają się na treningach. Trudno wymagać od trenera, aby do podstawowej „11” wytypował gracza, który albo znacząco odstaje poziomem od reszty drużyny, albo takiego, który nie uczestniczy w zajęciach organizowanych w tygodniu. Byłoby to nie fair w stosunku do pozostałych graczy. Nie uważam, abym w drużynie z Rzepiennika grał kosztem innego, lepszego gracza. Wystarczy powiedzieć, że rozegrałem w tym zespole ponad 40 spotkań, strzelając blisko 50 bramek. To chyba najlepszy dowód na to, że dobrze odgrywałem swoją rolę w klubie. Podobnie będzie w Ciężkowiance. Jeżeli będę widział, że są zawodnicy, którzy mogą dać więcej temu zespołowi niż ja, to na pewno ustąpię im miejsca w składzie. Mam już 42 lata. Za chwilę trzeba będzie powiesić buty na kołku i skupić się tylko na trenowaniu. Mam tego pełną świadomość…
Wyobrażasz sobie, że Ciężkowianka nie wywalczy w tym roku awansu do A-klasy?
Kompletnie nie biorę tego pod uwagę. Zarówno zarząd klubu, ja, jak i zawodnicy nastawiamy się na to, aby w tym sezonie awansować szczebel wyżej. Mamy mocny skład, który powinien zrealizować ten cel. Ciężkowianka w kolejnych latach będzie coraz mocniejsza. Mamy bardzo mocne drużyny młodzieżowe. Zawodników, którzy będą stanowić o sile tego klubu, z każdym kolejnym rokiem będzie przybywać. Celem działaczy Ciężkowianki jest, aby to właśnie „swoi” zawodnicy wiedli prym w tym klubie i ja również ten cel chcę realizować.
W Ciężkowiance chciałbyś pracować przez kolejne kilka lat, czy jednak chcesz spróbować z czasem czegoś innego?
Na razie w Ciężkowiance czuję się bardzo szczęśliwy. Mogę nawet powiedzieć, że jest to najszczęśliwszy okres w mojej dotychczasowej pracy trenerskiej. Mam bardzo dobre relacje z zarządem i zawodnikami. Panuje tutaj świetna atmosfera. Mam jasne plany, które chcę tutaj zrealizować. Liga okręgowa to plan minimum, jaki chcemy osiągnąć. Oczywiście jestem też ambitnym człowiekiem, więc chciałbym pracować w coraz lepszych klubach i coraz wyższych ligach. Nawet niedawno zgłosił się do mnie jeden z klubów 4.ligi, jednak odmówiłem. Mam robotę do wykonania w Ciężkowicach i na tym się skupiam…
Rozmawiał: Sebastian Czapliński