Lutz Pfannenstiel – niemiecki Odyseusz

– Tak chyba wygląda piekło – mówił Pfannenstiel, kiedy został zapytany przez jednego z dziennikarzy o czas spędzony w… singapurskim więzieniu. Lutz Pfannenstiel – jedyny zawodnik na świecie, który grał w profesjonalnych klubach ze wszystkich kontynentów świata!

Kiedy 12 maja 1973 roku przychodził na świat w niemieckim Zwiesel, pewnie nikt w jego rodzinie nie przypuszczał, że właśnie urodził się człowiek, który swoim życiorysem mógłby obdzielić spokojnie 10 osób. Jego pierwszym klubem był rodzimy Bad Korzting. Pfannenstiel grał również w młodzieżowych reprezentacjach Niemiec od 15 do 18 lat. Był naprawdę zdolnym bramkarzem, do tego stopnia, że kontrakt zaproponował mu sam… Bayern Monachium! Zawodnik odrzucił jednak propozycję „Bawarczyków”, którzy zaproponowali mu jedynie kontrakt amatorski. – Kiedy zaoferowali mi jedynie kontrakt amatorski, zachowałem się trochę arogancko. Dzisiaj myślę, że było to głupie z mojej strony, ale wtedy sądziłem inaczej. Chciałem również grać i nie uśmiechało mi się siedzenie na ławce. Jeden skaut zaproponował mi umowę w Penang. Dawali mi pięć tysięcy dolarów i samochód. To była dobra oferta. Pomyślałem, że zdobędę doświadczenie i wrócę do Europy – mówił w jednym z wywiadów Pfannenstiel.

W 1990 roku niespełna 20-letni bramkarz opuścił Niemcy i wyjechał do Malezji. Tam Lutz zbierał cenne doświadczenie, a w nocy był… DJ-em w Kuala Lumpur – Byłem gównianym DJ-em, ale miałem najlepsze płyty z Niemiec, trzy miesiące wcześniej niż inni. Podskakiwałem za konsoletą jak zahipnotyzowany – mówił. W Malezji zagrał tylko jeden sezon i przeniósł się do Anglii, do Wimbledonu. Tam grał tylko w rezerwach, ale i tak zachował stamtąd ciekawe wspomnienia. – Dwa lub trzy dni po przyjeździe poszliśmy trenować do parku. Nagle któryś z chłopaków z zespołu rzucił polecenie – złapali mnie i rozebrali do naga! Byłem zupełnie nagi w listopadzie, w strasznym mrozie. Zabrali wszystkie moje ubrania, buty i po prostu uciekli. A ja? Leżałem w rowie i nie wiedziałem co zrobić, bo musiałem przejść jeszcze ze trzy mile całkowicie nagi, stając się obiektem drwin ze strony pań chodzącymi ze swoimi psami po parku. Teraz to zabawne, ale wtedy nie było mi do śmiechu – wspomina.

Z Wimbledonu przeniósł się do Nottingham Forest, ale i tam nie znalazł uznania w oczach trenerów. Zgodził się więc na wypożyczenie do zespołu z RPA – Orlando Pirates z Johannesburga. A było to zaraz po zakończeniu apartheidu, kiedy afrykański kraj nadal pogrążony był w politycznym chaosie. – Napięcie było naprawdę duże. Ludzie byli wobec siebie nieprzyjaźni i podejrzliwi, ale uwielbiałem tam grać. Kibice byli niesamowici! – mówi Lutz.

Szybko wrócił jednak do Europy i postanowił podpisać kontrakt z… fińskim 1997 TPV. Grał jeszcze w Haka Valkeakoski, ale Finlandia nie była dla niego krainą marzeń. Finowie nie potrafili również sprostać oczekiwaniom finansowym Pfannenstiela, dlatego ten powrócił do Niemiec, do drugoligowego Wacker Burghausen. Mimo wszystko w Finlandii przeżył jedną z ciekawszych przygód w swojej piłkarskiej karierze. Jedno ze spotkań zostało przerwanych przez… inwazję komarów! Mecz został wznowiony po godzinie, kiedy wszystkie owady już odleciały.

W 2000 roku otrzymał ofertę od singapurskiego Geylang United, na którą bez wahania się zdecydował. Geylang United byli największym klubem w Singapurze, a nowy bramkarz z miejsca stał się ulubieńcem tamtejszych kibiców. W Singapurze Pfannenstiel stał się prawdziwą gwiazdą. Pracował jako model Armaniego, a także ekspert singapurskiej telewizji, która transmitowała mecze angielskiej Premier League. – W Singapurze, byłem modelem dla Armaniego, miałem własne TV show, ale w pewnym momencie ten sen się skończył i nagle obudziłem się w malutkiej betonowej komórce w singapurskim więzieniu. To był da mnie szok – wspomina.

Co się stało, że Pfannensiel z ligowej gwiazdy stał się jednym z więźniów? Okazuje się, że niemieckiego bramkarza oskarżono o… ustawianie meczów. – Obszar, w którym grałem jest w zasadzie „stolicą” ustawiania meczów. W moim przypadku było to dziwne, bo zostałem oskarżony o to, że grałem… zbyt dobrze. Wygraliśmy dwa mecze, a w jednym padł remis, gdzie zostałem wybrany piłkarzem meczu – mówił w jednym z wywiadów. W tamtych czasach korupcja w singapurskiej piłce była zjawiskiem powszechnym, ale nieakceptowalnym. Mimo, że nie nikt nie miał żadnych dowodów na to, że Pfannensiel ustawiał mecze, to skazano go na pięć miesięcy pozbawienia wolności. Dzięki interwencji niemieckiej ambasady, mógł wyjść na wolność wcześniej za dobre sprawowanie. W singapurskim więzieniu Pfannensiel spędził 101 dni. – Tak chyba wygląda piekło. Nie sądzę, aby na świecie było wiele ostrzejszych więzień na świecie, jak to, z którym spotkałem się w Singapurze – mówi. W wielu rozmowach wspomina, że był bliski szaleństwa, a nawet w jego głowie pojawiały się myśli samobójcze. Był bity i napadany przez współwięźniów. Dwa razy złamano mu nos, a raz o mały włos, a zostałby zgwałcony…

Po wyjściu na wolność Pfannensiel nie był już tym samym, pewnym siebie człowiekiem. Stracił 16 kg i jak sam wspomina, czuł się jak więzione zwierzę, które po wyjściu na wolność nie potrafi się zaadaptować. Był agresywny i niebezpieczny. Wiele zawdzięcza piłce, o której mówi, że to ona ustawiła go znowu na prawidłowych torach.

Kiedy tylko pojawiła się oferta z Nowej Zelandii, szybko z niej skorzystał. Podpisał kontrakt z Dunedin Technical zostawiając swoje singapurskie życie daleko za plecami. Już od początku nie było mu jednak łatwo. Mimo, iż był pierwszym bramkarzem w swoim nowym klubie i pod względem sportowym nie mógł na nic narzekać, to w życiu prywatnym znowu musiał walczyć o swoje. Pewnego dnia został bowiem okradziony. Z jego domu zniknęło 2500 euro, Playstation, okulary i jego ulubiona bluza bramkarska. Jeden z jego znajomych widział jednak człowieka, który nosił na sobie właśnie tę bluzę, dzięki czemu Pfannenstiel mógł odzyskać skradzione przedmioty i pieniądze. W Nowej Zelandii Pfannenstiel spędził długie pięć lat, jednak ze względu na cykl tamtejszych rozgrywek, Lutz grał tam jedynie przez pięć miesięcy w roku. Pozostały czas spędzał na wypożyczeniach. Przywiązał się do Nowej Zelandii, aż tak bardzo, że do swojego domu sprowadził… pingwina.

W 2002 roku został wypożyczony do angielskiego Bradford Park Avenue i tam przeżył prawdziwe piekło. Podczas jednego ze spotkań (z Harrogate Town) zderzył się z napastnikiem przeciwników Claytonem Donaldsonem. Pfannenstielowi zapadło się płuco, a serce przestało bić na trzy minuty. Trzy razy znalazł się w stanie śmierci klinicznej. Został uderzony kolanem w klatkę piersiową. Miał się podnieść i krzyknąć na sędziego, że ten pozwala na tak twardą grę, ale upadł na ziemię i już się nie podniósł. Jego serce przestało bić. Na boisko wbiegła żona Lutza, która była w siódmym miesiącu ciąży. Na boisko wbiegła także jego matka i na jego szczęście fizjoterapeuta, który trzy razy ratował go przed śmiercią. Przez kilka godzin Lutz znajdował się w śpiączce. Ostatecznie wyszedł z tej ciężkiej sytuacji bez szwanku. Dziesięć dni później Niemiec znów był na boisku. – W Anglii, żeby przerwać mecz, musiałaby wybuchnąć wojna nuklearna, ale po tym starciu przerwali. Byłem martwy. Nie miałem pulsu. Masażysta trzy razy przywracał mnie do życia przez trzy minuty. Przez kilka godzin byłem w śpiączce. Lekarz obawiał się, że mógł ucierpieć mój mózg. Kiedy się ocknąłem, wydawało mi się jakby wszystko trwało sekundę. Wydawało mi się, że nadal trwa mecz i zacząłem krzyczeć do pielęgniarek „K…! Zabierzcie mnie stąd! Prowadzimy 2:1!” – mówił w wywiadzie dla FourFourTwo.

Pfannenstiel znów rozpoczął trasę po świecie. Kolejnymi klubami były norweski Baerum, kanadyjskie Calgary Mustangs, oraz Vancouver Whitecaps, albańska Vllaznia Szkodra, oraz ormiański Bentonit Erewań. – Jestem obywatelem świata. Wszystkiego, czego potrzebuję, kiedy znajduję się w nowym miejscu to telefon komórkowy, komputer i telewizor – mówił w jednym z wywiadów. Wspomnienia z innych klubów także ma ciekawe. W Armenii grał na stadionach, gdzie było tak zimno, że rury zostały zamrożone i nie było bieżącej wody ani działającej toalety. W Tajlandii i na Sri Lanknce karaluchy rozchodziły się po całej szatni. W Albanii, podczas spotkań, rzucano w niego kamieniami i butelkami.

Ucieszył się, kiedy otrzymał ofertę z brazylijskiego CA Hermann Aichinger. W końcu, to Ameryka Południowa była ostatnim kontynentem, gdzie nie grał jeszcze w piłkę. W 2008 roku podpisał kontrakt z tym brazylijskim klubem. – Nigdy nie miałem w głowie marzenia, aby zagrać na wszystkich kontynentach, aż do roku 2007, kiedy to po jednej z rozmów ze swoim menedżerem, doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy spróbować znaleźć mi klub w Brazylii. Dzięki temu stałem się rekordzistą. W ogóle Brazylia okazała się wspaniałym miejscem, zarówno pod względem piłkarskim, jak i kulturowym. Dla mnie jako piłkarza , to był wielki zaszczyt grać w piłkę w Brazylii. Tylko kilku Europejczykom było dane zagrać tam w piłkę. Życie w tym kraju jest po prostu wspaniałe. Mimo, iż stadiony w tamtym okresie były przestarzałe, to panująca tam atmosfera była niczym religia. Piłka nożna dla Brazylijczyków jest zdecydowanie czymś więcej, niż nawet i dla Niemców – mówi Lutz Pfannenstiel.

W roku 2010, w wieku 36 lat, Lutz Pfannenstiel zakończył swoją barwną karierę. W międzyczasie był jeszcze trenerem bramkarzy reprezentacji Kuby (2009), a także asystentem trenera reprezentacji Namibii. Od 2011 roku Pfannenstiel pracuje wTSG 1899 Hoffenheim jako skaut tego klubu. Na pytania, czy jest w stanie zagrać jeszcze mecz piłkarski na Antarktydzie, odpowiada: – Planuję zorganizowanie charytatywnego meczu na Antarktydzie. Również pewna wielka firma chce zorganizować towarzyski mecz na tym kontynencie. W tym spotkaniu mieliby wziąć udział najlepsi piłkarze na świecie. Nie zabrakłoby również i mojej osoby.

Obecnie Pfannenstiel jest również założycielem fundacji Global United Football Club, która zajmuje się zwalczaniem skutków globalnego ocieplenia. – Swego czasu, przez pięć dni i pięć nocy byłem zamknięty w igloo w jednym z niemieckich ośrodków. Wszystko co robiłem było transmitowane na żywo w internecie. Taki mini Big Brother. W przyszłym roku będę w Amazonii i będę żył w koronach drzew przez cały tydzień. W każdym roku będę robił kolejne szokujące działanie w celu podniesienia świadomości ludzi na temat zmian klimatycznych na Ziemi – mówi Niemiec.
Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy grecki król Itaki – Odyseusz żył kiedyś naprawdę, to właśnie poznaliście jego historię…

*W artykule wykorzystano kilka wypowiedzi Lutza Pfannenstiela z zagranicznych serwisów sportowych, a także artykułu w magazynie FourFourTwo.

Fot. wikiwand.com

Skomentuj artykuł:
Udostępnij na swoim koncie: